Nasza rozmowa. Jerzy Necio, historyk z Kamińska, który wziął udział w realizacji filmu

Goniec Bartoszycki - Wrzesień 2010

Goniec Bartoszycki 19 listopada 2010
Goniec Bartoszycki 19 listopada 2010

— Jadąc w prymitywnym wagonie ciągniętym przez parową lokomotywę, zastanawiałem się, jakie uczucia targały ludźmi, którzy, jak filmowi Mazurzy, musieli ostatni raz spojrzeć na kraj lat dziecinnych. Myślałem też o własnych przodkach, których dotknęło podobne doświadczenie — mówi Jerzy Necio, historyk z Kamińska, który jako statysta wziął udział w realizacji filmu „Róża z Mazur”.
— Jak trafił Pan na plan „Róży z Mazur”?
— Do udziału w zdjęciach namówił mnie Wojciech Ciesielski, konsultant historyczny filmu. Takiemu człowiekowi się nie odmawia. To dawny opozycjonista, w czasie stanu wojennego internowany, historyk o ogromnej wiedzy fachowej. Jego propozycję wejścia na plan filmowy odebrałem jako możliwość przeżycia przygody polegającej na podróży w czasie: ludzie ubrani jak 60 lat temu, z rekwizytami odpowiadającymi epoce, pod okiem kamery stawali się żywą ilustracją bardzo dramatycznych wydarzeń. Był to drobny epizod. Po montażu przeistoczy się zapewne w krótkotrwałą scenę.
Na podstawie całodziennej pracy na planie nabieram przekonania, że osobiste uczestnictwo w inscenizacji może być jednym z lepszych sposobów poznania przeszłości. Tezę taką zdaje się potwierdzać popularność grup hobbystycznie odtwarzających historię, np. bractw rycerskich.
— O czym opowiada film?
— Treść filmu dotyczy przełomowych wydarzeń z dziejów naszego regionu. Akcja zaczyna się pod koniec 1945 r. i obejmuje lata, w których nasze, nieistniejące jeszcze wtedy województwo, przeżywało „wielką wędrówkę ludów”. Dla pojedynczych ludzi był to czas dramatów i osobistych tragedii. Trwał proces wykorzeniania, utraty stron rodzinnych i pożegnań z „małymi ojczyznami”.
Na Warmię i Mazury przybywali Polacy ze Wschodu i z „Centrali”, Niemców wysiedlono za Odrę, podczas akcji „Wisła” przywieziono Ukraińców, a wśród Mazurów i Warmiaków, którzy od wieków byli tu u siebie, narastało poczucie wyobcowania. W całej Polsce, zwasalizowanej wobec Sowietów, dokonywano forsownie zmian ustrojowych. Na tle złożonych procesów socjologicznych i kulturowych reżyser Wojciech Smarzowski (poprzednie jego filmy to „Dom zły” i „Wesele”) postanowił ukazać los dwojga ludzi: Tadeusza i Róży. Głównych bohaterów grają Marcin Dorociński i Agata Kulesza.
— Co czuł Pan na planie?
— Podobnie jak wszyscy, najpierw poranny przymrozek, bo praca na planie rozpoczęła się już o szóstej rano, później piękno jesiennego słońca, ale chyba nie tego dotyczy pytanie. Jadąc w prymitywnym wagonie ciągniętym przez parową lokomotywę, zastanawiałem się, jakie uczucia targały ludźmi, którzy — jak filmowi Mazurzy — musieli ostatni raz spojrzeć na kraj lat dziecinnych.
Myślałem też o własnych przodkach, których dotknęło podobne doświadczenie i o tym, a to nie jest w naszym regionie odkrywcze, że niemal każdy mieszkaniec tej części Europy w historii rodzinnej znajdzie wspomnienia odnoszące się do wysiedlenia, przesiedlenia, wygnania, ucieczki, podróży w nieznane. Na co dzień nie myślimy o tym. Jest też jednak faktem, że w sposób filmowy do tej pory nie zmierzono się na poważnie z tematyką, która gdzie indziej wystarczyłaby zapewne na cały gatunek.
Twierdzę, że gdyby budować scenariusze oparte o dramatyczne losy mieszkańców naszego zakątka kraju, to np. na produkcję westernową można by zerkać jak na mydlaną operę. Może Wojciechowi Smarzowskiemu uda się przebić do ogólnopolskiej świadomości z motywami „made in Warmia i Mazury”. Dodatkowy atut stanowi tutejszy krajobraz i niemal gotowe, czekające na oko kamery, plany filmowe. Zasugerowałem Wojciechowi Ciesielskiemu, aby zainteresował ekipę wsią Borki niedaleko Bartoszyc lub Pęciszewem pod Braniewem. Potrzebne są bowiem ruiny protestanckiego kościoła do „zagrania” w zimowej scenie ataku sowieckich czołgów.
— Czy film historyczny może być alternatywą dla tradycyjnych metodą dydaktyki historii?
— Zastanawiam się nad najlepszymi metodami dydaktyzacji historii. Niektórzy wyobrażają sobie przeszłość niemal wyłącznie dlatego, że widzieli ruchome obrazy zatytułowane odpowiednim faktem, postacią lub zjawiskiem historycznym. Ale czy tak uzyskane wyobrażenie jest oglądem przeszłości?
Film bardzo silnie karmi i porusza naszą wyobraźnie, ale tak naprawdę bardziej informuje, co reżyser lub scenarzysta mają do powiedzenia na temat np. historii Mazurów. Uważam, że najistotniejsza jest taka sytuacja, obojętnie: w szkole czy przed ekranem, która potrafi nas obudzić i skłonić do zadawania pytań o przeszłość.
Tomasz Miroński
t.mironski@gazetaolsztynska.pl