Są miejsca nieodległe, spowite egzotyką zamierzchłej i zamkniętej – czy nie na zawsze? – historii. Są ich nazwy, których nie tylko dziś nikt nie wymawia, by sparafrazować Marion von Dönhoff, ale zupełnie neofickie. Z imieniem – wykładnią nadaną przez zdobywców. Gruzińskiego pochodzenia arystokrata – Piotr Bagration, zwalczający w imieniu cara kościuszkowskich insurgentów, a później rozmaite wojska Bonapartego, nie mógł przypuszczać, że stalinowskie władze, nawrócone w czasie II wojny na rosyjski patriotyzm, na jego cześć przechrzczą natangijskie miasto.
Są w Prusach miejsca jak soczewki – cieśniny, którymi przenikają skupione strumienie historii. I choć Krzyżacy zainaugurowali podbój nadbałtyckiej krainy, wkraczając lądem od południa, to głównie morzu zawdzięczali utrzymanie się na zdobytym terytorium. Przybywający na pokładach hanzeatyckich statków koloniści dzięki morskim szlakom uzyskiwali niezbędne zaopatrzenie. Fale Bałtyku były też drogą odwrotu i możliwością ucieczki – aż po 1945 rok.
Game over! – zabrzmiałoby przed 550 laty, jeśli postawić angielszczyznę w roli języka traktatu toruńskiego. Gdyby nie akt z 19 października 1466 roku, dziś nie mówilibyśmy o „Warmii i Mazurach”. I wcale nie dlatego, że jest to onomastyczna plomba. Twórcy owego zlepka z czasów powojnia, rugując z map określenie „Prusy”, nie mieliby podstaw do pomysłu łączenia w nazewnictwie dawnego dominium biskupiego, podporządkowanego wtedy władcy z Krakowa, z fragmentem lennych Prus Zakonnych, gdyby nie Kazimierz Jagiellończyk i wygrana przezeń wojna z Krzyżakami.
„(…) człowiek przyzwyczaja się przecież do wszystkiego, jeśli tylko osiągnie właściwy stopień uległości.” – Carl Gustav Jung
Jaki sens ma dyskusja o symbolach? To, że jakieś ornamenty zyskały walor ideologicznego znaku, skazywać ma je na infamię? Przecież nie swastyka – pradawny symbol szczęścia i solarny atrybut – mordowała w obozach zagłady. Sierp i młot –zwyczajne i powszechne, co najmniej od neolitu, narzędzia – nie kierowały wywózkami na Syberię. A gwiazdy, bywa, że nawet czerwone, objawiały się na niebieskim firmamencie, nie siejąc strachu ni terroru. Ten czynili konkretni ludzie. Za ich sprawą człowieczy zasiewpoświęcony utopii obracał się w krwawe żniwo, na trwale opieczętowane obojętnymi do tej pory znakami.
Czy można opisać europejski wschód w sposób powszechnie zrozumiały? Jak to uczynić, by nie nudząc przedstawić zazębiające się procesy dziejowe zachodzące w skomplikowanej przestrzeni etnicznej i na ponadtysiącletnim dystansie? Czy nie warto dla takiego celu choć na chwilę odejść od zajeżdżonej i przaśnie znajomej kobyły historii na rzecz wierzchowca pełnej krwi angielskiej?
Między metaforą „Atlantydy Północy” a tęsknotą Schliemanna za Troją trwającą nad Skamandrem tkwią – zagubione w przestrzeni, ale znalezione w konkretnym czasie – staropruskie artefakty. Nie świecą one blaskiem złota ze skarbu Priama. Dowodzą jedynie, jak w przypadku homeryckiego Ilionu, że będąc czymś oczywistym dla współczesnych, stają się niewidzialne dla potomnych. Przez długie lata pełnią rolę mitu, a raz już odkryte i opisane i tak nadal ukrywają kolejne tajemnice. Wiedziony intuicją amator Schliemann odsłonił kilka warstw stolicy Troady, nie zdając sobie sprawy z większej liczby i znaczenia pozostałych. Kiedy więc zabytki pogrzebane w ziemi, po której codziennie stąpamy przemówią do nas pełnym głosem?
Pod koniec 2015 roku media zelektryzowała wypowiedź głównodowodzącego sił NATO w Europie – gen. Bena Hodgesa na temat fragmentu polskiego terytorium znajdującego się pomiędzy kaliningradzką eksklawą o Białorusią. Amerykański strateg uznał go za jeden z najbardziej zapalnych punktów w Europie. Odcinek liczący około 70 kilometrów nazwano „przesmykiem suwalskim”. Jest on równoległy do granicy polsko – litewskiej. Panowanie nad nim to kontrola lądowego połączenia krajów bałtyckich z resztą państw NATO i Unii Europejskiej. Tędy ma też przebiegać droga łącząca Warszawę z Tallinem (Via Baltica) – niezbędna dla spójności kontynentu, jak argumentuje się w Brukseli.
Do 1283 roku zakątkiem tym władała, pobratymcza wobec reszty plemion pruskich, wspólnota Jaćwingów. Czytaj więcej…
Jakaś sensacja? O Ukrainie? O tym, że spotkał się tam Wschód z Zachodem? Że to kraj naznaczony obecnością wielu religii i kultur? Że jego historia to dramat – wcale nie film, a przeszła, zamierzchła i ta całkiem bliska rzeczywistość obfitująca w nagłe zwroty akcji? Dla Ukraińca to nic odkrywczego: jakie położenie na mapie, takie dzieje. W Międzymorzu – niełatwe, przeplatające się i uzupełniające z tym, co dookoła, jak puzzle.
Nowość z ostatniej chwili nie dotyczy wcale Ukrainy. Podano ją jedynie w języku kozackich potomków. To jest relacja o Polsce, wprowadzona między okładki świeżo wydanej książki: Польща. Нарис історії (Polska. Zarys historii) . Czytaj więcej…