W Bartoszycach, czyli gdzie?
Przedmurze, rubież – dawna literatura lubowała się w odniesieniach wzbudzających pograniczne skojarzenia. Czy współczesność może opatrywać kresowe miasto korzystną, a nie tylko abstrakcyjnie literacką atmosferą? Potencjalnie tego rodzaju aurę można spotkać w całym regionie, ale na północy województwa ma ona szansę wzmacniać się jeszcze trwałą obecnością przybyłych tu w dużej grupie Polaków z Wileńszczyzny i deportowanych w to samo miejsce Ukraińców. Spójrzmy na Bartoszyce.
Wyrzuceni w drugiej połowie lat czterdziestych XX wieku z lokalnych światów dziadkowie dzisiejszych mieszkańców długo oswajali ruiny jak najbardziej pruskiego miasta. Bartenstein – szyld pierwszej krzyżackiej warowni zbudowanej w głębi pogańskiego lasu przykryto najpierw „Barsztynem”. Spolonizowane jeszcze w XVI wieku imię miejscowości wahało się między dwiema wersjami. Gdy zastępowano jeden wariant toponimu drugim – „Bartoszyce”, do cementowania społecznych relacji przystąpił już komunistyczny walec. Miasto obsadzono w roli byliny przy miedzy Wielkiego Brata. Któżby w takich warunkach serio chciał zajmować się dziejami de facto ponad sześćsetletniego organizmu? Po co komu zainteresowanie np. pruską – w obu znaczeniach tj.: autentycznie pruską i „prusacką” – spuścizną? Do czego potrzebne byłyby dywagacje nad skutkami przerwania wielowiekowych więzi z dawnym, królewieckim centrum? Liczyła się planowana„ świetlana przyszłość”. Miast, takich jak Bartoszyce, w których wszystko stawało się jasne, okraszone mądrością „komitetu” lub ustalone „na egzekutywie”, były tysiące. Bartoszyce zrównano bardzo szybko do peerelowskiej średniej. „Lekkość bytu” nie musiała być tu aż tak nieznośna, skoro miasto nie wyróżniało się niczym szczególnym w powiatowej Polsce: urzędy i szkoły jak wszędzie, trochę sklepów, szpital, garnizon… Średniowieczny organizm bez zamku – ten zniszczyli sami mieszczanie, inaugurując przed wiekami wojnę trzynastoletnią, obrósł tkanką mieszkalnych bloków. Betonowe budynki śmiało wkraczając w okoliczne pola dawały dowody „nowoczesności”. Może właśnie zestawienie przemysłowo stawianego, podługowatego sześcianu, wyrosłego na tle upraw jest wizerunkowym streszczeniem miasta nad Łyną? Tym bardziej, że to rolniczy protest i „samoobronne” starcia z policją w 1999 roku, w przekonaniu samych Bartoszyczan są numerem 1 na liście ogólnopolskich skojarzeń z ich miastem.
Wydaje się, że dzisiejsze Bartoszyce ciągle poszukują własnego wyrazu. Działacze, urzędnicy, osoby aktywne społecznie próbują testować różne obszary kultury, by w końcu odnaleźć jakieś magiczne signum, po którym przyznanie się do pochodzenia „ z Bart ” – jak tu mówią, wyróżni z tłumu. Sytuacji nie ułatwia brak terytorialnego zakotwiczenia okolic miasta w łatwo zrozumiałej i akceptowanej tradycji. Powiat, dla którego Bartoszyce stanowią stolicę, jest zlepkiem różnorakich ziem: Bisztynek oderwany został od Warmii, w Górowie Iławeckim pamięta się o tym, że do 1961 roku to miasteczko samo także było powiatem, poza tym reprezentuje ono Natangię. Bartoszyce i Sępopol w takim układzie to jednak niepełna niegdysiejsza jednostka administracyjna, która zawędrowała do Bartoszyc z Frydlandu.
Tymczasem młodzież ucieka z miasta. Bartoszyce kurczą się pod względem demograficznym. Jest to obszar strukturalnej klęski. Na tle kraju Bartoszyckie wyróżnia się negatywnie poziomem bezrobocia. Trudno o dobre informacje stąd. Jeśli już, to centralne media łatwo podchwytują mocno poruszające i bulwersujące newsy ze sfery społecznych patologii. Przyjezdni oglądający miasto od środka, a tak naprawdę doszukujący się potwierdzenia zakładanej peryferyjności, łatwo się o tym przekonują. Wystarczy, że przeczytają tutejsze napisy lub ogłoszenia: „kantor”, „wizy”, „pozwolenia na Rosję”(!) – cokolwiek to znaczy. Część reklam jest skierowana do rosyjskiej klienteli – niewidzialna ręka małego ruchu granicznego działa. Zresztą, niewidzialna ręka rynku obecna tu była już wcześniej. Sztandarowym towarem przemieszczanym obecnie przez linię oddzielającą europejską Unię od eksklawy zarządzanej przez Moskwę jest paliwo. Kontrabanda i „biblijna”, bo celnicza profesja, niejednokrotnie stawały się Bartoszycach źródłami kaprysów fortuny.
Powstaje pytanie, czy w toku poszukiwania tożsamości miasta, przy jego delikatnej obywatelskiej konsystencji – konformizm miejscowych polityków mógłby stać się przysłowiowy – jest jeszcze miejsce na nowe inicjatywy?