Garść refleksji na jubileusz "Borussi"
Wspólnota Kulturowa „Borussia” obchodziła niedawno (22 maja 2012 r.) jubileusz 20-lecia wydawanego pod swoim szyldem pisma. Nie mogłem być w dwóch miejscach jednocześnie – wziąłem udział w spotkaniu Forum Związków Zawodowych i „Solidarności” – 80. Odbywało się ono w przygranicznym, kresowym rzec by można, ekstrakcie Polski powiatowej – w Bartoszycach. Wydało mi się charakterystyczne, że stojąc przed alternatywą: związek zawodowy z nazwą – wspomnieniem buntu wyznaczającego obumieranie realnego socjalizmu lub intelektualna dyskusja w olsztyńskim planetarium, zostaję z przyziemną problematyką. W ten sposób zamiast „rebelii prowincji” i „otwartego regionalizmu” – haseł przydatnych do definiowania borussiańskiej inicjatywy, w uszach zadźwięczał, odmieniany przez wszystkie przypadki, „mobbing”. Rozmowa dotyczyła środowiska oświatowego i pracowników służby zdrowia – sfer ogromnie ważnych społecznie, które w biurokratyczno – fiskalnym państwowym molochu przeżarła rdza niepokojąco negatywnych zjawisk. Wilcze stosunki w relacjach międzyludzkich – w pracy, na terytorium „Atlantydy Północy” – pomyślałem.
Tyle historycznego szyderstwa: minął okres uszlachetniającej walki z komuną, minął złoty wiek z próbami nowego opisania fenomenu ziem między dolną Wisłą a Niemnem, aż pojawił się amorficzny czas wyczekiwania. Mam wrażenie, że dwa tylko sensowne światła zawisły na warmińsko – mazurskim, ideowym i publicystycznym firmamencie. Postrzegam je jako dwa rozbłyski zdolne generować oryginalne trajektorie dla myślowych poszukiwań współczesnych mieszkańców „krainy tysiąca granic”- jak chce nazywać region Robert Traba lub „krainy Nod” – jak ujrzał tę ziemię Erwin Kruk. Jest to „Borussia i jest to „Debata”.
*****
W Bartoszycach myślałem ciepło o Wspólnocie. Z borussiańskiej antologii czerpałem brzmienie pruskiego „Ojcze nasz – Thawe nuson…” Pamiętałem, jak zaskorupiałą tkankę nauczania „Borussia” usiłowała ożywić serią konferencji i wydawnictw z cyklu „Tematy”. Znalazły się wśród nich również „Tematy polsko – ukraińskie” (Olsztyn 2000 r.), staranie o wyświetlenia klisz pamięci wedle pierwszorzędnej zasady obowiązującej we Wspólnocie: szacunku i zrozumienia dla innych uczestników debaty. Po drodze były różne spotkania, lektury tekstów z kwartalnika, praca z młodzieżą w borussiańskim duchu. Zebrane m.in. przez uczniów wspomnienia zawędrowały do tomu pt. „Codzienność zapamiętana” (Olsztyn – Warszawa 2004 r.).
Zastanawiałem się nad trwałością borussiańskiego dorobku. Miałem świadomość, że wśród obserwatorów pierwotnego fermentu sprokurowanego przez zwolenników tezy łączenia tego co lokalne z uniwersalnym, znalazły się też później kohorty watażków – urzędników, samorządowców, jedynie wycierających sobie usta pojęciem „wielokulturowości”. Używali tego terminu dowolnie i bez opanowania, jako taniego narzędzia m.in. do zdobycia unijnych pieniędzy. Uaktywniali przy tym, z niżej położonych pokładów świadomości, wdrukowane jeszcze w PRL-u wzorce „przyjaźni międzynarodowych”. Kierunek był proeuropejski, a więc „trendy”. Idąc wzdłuż nowej linii, nowi (starzy?) „działacze” nie przyglądali się kontekstom, nie doszukiwali znaczeń, historię regionu traktowano powierzchownie. Przede wszystkim nie dostrzeżono potrzeby dodawania do elementów krajobrazu kulturowego Warmii i Mazur rzeczy stosownych do zgromadzonej tu przez wieki harmonii i adekwatnych do rodzących się możliwości.
Samorządność warmińsko – mazurska nie dokonała zwrotu ku szansom wypływającym z bogactwa kulturowego regionu i uległa ogólnopolskim prądom. Dała się unieść w kierunku igrzysk i festiwalu. Władze lokalne miast tworzyć niespotykane gdzie indziej wartości lub wydobywać na powierzchnię wartości jeszcze zachowane, oddają się niebezinteresownemu umilaniu życia „ludowi”, czytaj: elektoratowi. Za publiczne pieniądze często etatowi urzędnicy starają się wiedzieć lepiej, czego „lud” w sferze kultury potrzebuje najbardziej i co zwróci się z nawiązką podczas kolejnych wyborów. Zjawisku festiwalizacji – starał się przeciwdziałać Robert Traba, apelując, już w 2002 roku, o poprawę kultury w regionie, czy też zapoczątkowując w 2010 roku Forum Otwartego Regionalizmu. Samorządność, która miała być źródłem „rebelii prowincji”, dziś jest na tych obszarach administratorem ubóstwa i forum ścierania się lokalnych sitw. Obok festiwalizacji istnieje chyba jeszcze „mediewizacja” kultury. W i tak już dosyć feudalnym świecie prowincji są to wydarzenia odwrotne niż w osiemnastowiecznych, fryderycjańskich Prusach: nie poszerzanie oświaty i otwieranie szkół, lecz ich zamykanie i ograniczanie dostępu do wiedzy.
*****
Wiele łączy środowiska „Borussii” i „Debaty”. Pierwszorzędnym pomostem jest zainteresowanie dla spraw regionu, zrozumienie dla jego odmienności. Oba pisma i skupione wokół nich towarzystwa, aby zrozumieć współczesność poszukują odpowiedzi w przeszłości. Oba kręgi wyrosły z obywatelskiego poczucia potrzeby niezależności i braku zgody na peerelowski balast. Programowa diagnoza Kazimierza Brakonieckiego i Roberta Traby – założycieli „Borussii” brzmiała: „Przemiany, jakie miały miejsce w Polsce po 1989 roku, umożliwiły pojawienie się nowych podmiotów regionalnych i narodowych. Jednocześnie pojawiły się wady społeczne dotychczas skrywane, jak np.: brak autentycznych więzi międzyludzkich, narodowe i etniczne fobie, głębokie uwikłanie w społeczne schematy i stereotypy.”
Jak się dziś okazuje właśnie poprzez łamy „Debaty” mają szansę dotrzeć z własnym przekazem do czytelnika także m.in. Warmiak, Mazur, Ukrainiec, Tatar. Wolne słowo „Debaty” jest odpowiedzią na obecnie skrywane wady: spolegliwość i usłużność mediów wobec władzy, niepodejmowanie przez prasę ważnych społecznie tematów, próby ograniczania swobody badań naukowych. „Debata” znalazła najprostszy sposób na wyjście ze społecznego impasu: kolportowana jest za darmo, autorzy nie otrzymują honorariów – takie deja vu z czasów konspiry. W pobliżu „Debaty” zogniskowali się ludzie dawnej antykomunistycznej opozycji i osoby kontestujące arogancję władzy. O „Borussii” swego czasu mówiono, że jest… sektą. W momencie powstawania Wspólnota była zaskoczeniem dla olsztyńskiego i regionalnego establishmentu, jej impet intelektualny spotkał się wtedy z oporem różnych grup i salonów. Głośne wypowiadanie się na temat artykułów prezentowanych w „Debacie” jest obecnie w pewnych środowiskach tematem tabu – to miara teraźniejszego poziomu odporności na społeczną dyskusję.
„Borussia” i „Debata” są w stanie wspólnie uczynić wiele dobrego. Ilustracją niech będą w tym przypadku starania podjęte przez Rafała Bętkowskiego o uratowanie zabytku – tartaku Raphaelsonów w olsztyńskim zakolu Łyny i dalsze deklaracje wspierania tej inicjatywy głoszone przez Roberta Trabę (pomimo jego rezygnacji z funkcji przewodniczącego rady programowej Muzeum Nowoczesności).
*****
Nie będąc na jubileuszu „Borussii”, nie miałem okazji wysłuchania kolizji okrzyków: „Precz z hołotą!” – „Precz z komuną!”. Oba oznajmienia sprowadzone do poziomu hałasu, to nie jeszcze jedna zadyma, lecz symptom rosnących obaw, zagrożeń i bezsilności. Pękniecie kraju, które ma swoje przyczyny i o czym warto racjonalnie debatować (tu: nomen omen), wdarło się nieoczekiwanie w spokojną dotychczas atmosferę borussiańskich deliberacji o przeszłości, kulturze, wartościach… Dyskurs wyabstrahowany z pytań, które przyniosły Polsce ostatnie lata, staje się coraz bardziej niemożliwy.
Katalizatorem zamieszania w prologu jubileuszowej dyskusji okazała się obecność redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej”. Nie zrozumiałem celowości zaproszenia Adama Michnika. Domyślałem się, że był poproszony przez Roberta Trabę o wypowiedź na temat „Borussii”. Patrząc z bliska na dwudziestoletnie dokonania Wspólnoty w regionie, nie byłem w stanie pojąć, dlaczego miał kogokolwiek utwierdzać w tym akurat Adam Michnik. Później pojąłem, że obok zamiaru dokonania pozytywnej oceny zasług „Borussii”, niechcący przyjechał do Olsztyna po… „Debatę”. Przez wzięty z księgarni regionalny miesięcznik napomknął o tym, że istnieje drugi obieg. Nie uczestnicząc w jubileuszu, pozostałem z pytaniem: ile zyskałaby „Borussia”, włączając się do drugiego obiegu?