Promieniowanie totalitarnego sacrum

Debata - Wrzesień 2016

„(…) człowiek przyzwyczaja się przecież do wszystkiego,
jeśli tylko osiągnie właściwy stopień uległości.”
– Carl Gustav Jung

Jaki sens ma dyskusja o symbolach? To, że jakieś ornamenty zyskały walor ideologicznego znaku, skazywać ma je na infamię? Przecież nie swastyka – pradawny symbol szczęścia i solarny atrybut – mordowała w obozach zagłady. Sierp i młot –zwyczajne i powszechne, co najmniej od neolitu, narzędzia – nie kierowały wywózkami na Syberię. A gwiazdy, bywa, że nawet czerwone, objawiały się na niebieskim firmamencie, nie siejąc strachu ni terroru. Ten czynili konkretni ludzie. Za ich sprawą człowieczy zasiew poświęcony utopii obracał się w krwawe żniwo, na trwale opieczętowane obojętnymi do tej pory znakami.

Zarzewie Hakenkreuza

„Dobre kłamstwo jest jak magiczne zaklęcie.”
– Adolf Hitler

Równoramienny krzyż o ramionach wygiętych pod kątem prostym nie jest już w stanie przebić się ku swemu pierwotnemu znaczeniu. Powszechnie znienawidzony logotyp nazizmu zniknął sprzed oczu. Zanim zapłonął ogień sprowadzony do krematoriów przez autora Mein Kampf, czarny gammadion na białym kręgu kontrastującym z cynobrową Blutfahne górował podczas Parteitagów, nocnych marszów z pochodniami, apelów i capstrzyków. Polityczna religia III Rzeszy uzewnętrzniała się jako ogromne widowisko. Objawiła się wyraziście w zorganizowanym przez demiurgów socjotechniki masowym kulcie Führera. Nie autonomiczni obywatele, a upaństwowiona masa wydana została na żer apostołów faszyzmu. Dla Goebbelsa wywołanie przyzwolenia społecznego na „narodowosocjalistyczną pokusę” stało się możliwe dzięki nieustannej pracy. Hitler też się nie oszczędzał. W Norymberdze bez przerwy przez długie godziny potrafił błogosławić sztandary NSDAP, wybierał odpowiednie momenty na wyreżyserowane popisy oratorskie, modulował głos, okazywał emocje, a przede wszystkim mówił to, co Niemcy chcieli usłyszeć. Wzbudzając entuzjazm, wydobywał na światło dzienne niewypowiedziane pragnienia.

Wszechobecne uwielbienie wodza znalazło wyraz w teatralizacjach – liturgiach, plakatowych sloganach, pozdrawianiu gestem wyciągniętej ręki oraz przywitalnej formule: Heil Hitler! Radio potęgowało narodową egzaltację. Według obowiązującej nowomowy transmitowanych przemówień najwyższego hierarchy nie traktowano jako zwykłych audycji. Adolf Hitler „nawiedzał” nie tylko gromadzących się tłumnie przed głośnikami robotników, ale też oczekujące tego momentu zwykłe rodziny, zbrojące się garnizony, szwabskie wioski i nadreńskie miasta. Dzięki filmowej sztuce Leni Riefenstahl oczy milionów obywateli Tertii Imperii obejrzało Zwycięstwo wiary i Tryumf woli. Tytuł drugiego z tych obrazów klarownie odzwierciedla dążenia Niemców pokonanych w niezrozumiały dla nich sposób w I wojnie światowej. Słowa z nowym, nadanym przez Hitlera sensem, definiowały niemieckie szczęście: Heute gehört uns Deutschland, und morgen die ganze Welt (Dzis należą do nas Niemcy, jutro cały świat). Po II wojnie utrącony przez zwycięzców charyzmat swastyki nakryto betonowym sarkofagiem. Utworzyły go antynazistowskie paragrafy i ludzka odraza.

W Polsce po roku 1945 nikt nie miał najmniejszych wątpliwości, że znienawidzone symbole faszyzmu należy czym prędzej usunąć. Czyniono to spontanicznie i z przekonaniem – mimo, że swastyką interesowali się mocno także polscy poeci i historiozofowie w okresie moderny, a w II Rzeczpospolitej występowała pod postacią tzw. góralskiego „krzyża niespodzianego” oraz na odznakach wojskowych (np. 6 Pułku Strzelców Podhalańskich). Jaką więc drogą symbol szczęścia – nieszczęścia, przedostał się do symboliki hitlerowskiej i zajął w niej koronne miejsce?

Pomijając myśli Johanna Gottlieba Fichtego i Georga Hegla, z których jednakże na większą uwagę, ze względu na postawione wyżej pytanie, zasługuje teza o istnieniu „ducha narodu”, genezy upowszechnienia swastyki w Niemczech należy upatrywać w ezoterycznej atmosferze wilhelmińskiej Rzeszy. W monarchii Hohenzollernów prezentującej na zewnątrz imperialne ambicje działały pangermańskie i volkistowskie organizacje odwołujące się do mitologii. Jedną z nich stanowiło założone w Monachium w 1912 roku quasi-masońskie stowarzyszenie pod nazwą Germanenorden (Zakon Germański). Jego twórca – Rudolf von Sebottendorf współtworzył następnie – w styczniu 1918 r. – tajne Towarzystwo Thule. W obu tych organizacjach witano się frazą Heil und Sieg! i posługiwano runami w kształcie błyskawic – stały się one w przyszłości znakami SS, a także swastyką. Do Thulegesellschaft należeli m.in. Rudolf Hess, Hans Frank, Alfred Rosenberg. Władze towarzystwa zorganizowały własną siłę zbrojną – Kampfbund i zamierzały oddziaływać na kręgi robotnicze. W ten sposób powstała Niemiecka Partia Robotnicza (DAP) założona przez Antona Drexlera – członka Thulegesellschaft. 12 września 1919 r. w zebraniu DAP po raz pierwszy uczestniczył Adolf Hitler. Po pięciu miesiącach (w lutym 1920 r.) nazwę partii zmieniono na NSDAP, a jej symbolem stała się swastyka. W listopadzie 1928 r. głównym propagandystą mianowano Josepha Goebbelsa. Autor aforyzmu: Im większe kłamstwo, tym ludzie łatwiej w nie uwierzą, stał się programowym kreatorem kultu Hitlera. Goebbels dysponował też zmysłem praktycznym – przy okazji kolejnych wyborów upowszechniał drobny gadżet – chorągiewki ze swastyką. Po dojściu nazistów do władzy popularyzowana na różne sposoby stała się ona godłem III Rzeszy.

Samodzierżcy spod czerwonej gwiazdy

„(…) i wolność, która nas odurza
– to Stalin!”
Stanisław Lec

Najwyższe podium sowieckiego folkloru przeznaczono w 1937 r. dla metalowej rzeźby „Robotnik i kołchoźnica”. Państwo stalowego dyktatora zamierzało ukazać reszcie globu – monument przygotowano na wystawę światową w Paryżu – dualistyczną personifikację ludu. Mówiąc po marksistowsku, mieli być to doskonali reprezentanci „klasy robotniczej i chłopskiej” – estetyczne osobowe modele ojczyzny światowego proletariatu. Wzorcowo – socrealistyczne posągi zaprojektowała Wiera Muchina, a postument Borys Jofan. Autorka inspirowała się zapewne antycznymi przedstawieniami Harmodiosa i Aristogejtona, a także widokiem Nike z Samotraki. Młode postaci z pomnika, niczym starożytni herosi, wznosili, wyciągając się ku górze, sierp i młot. Przekaz miał być jasny: komunizm jest społecznym spoiwem i to do niego należy przyszłość. Tym bardziej, że paryska lokalizacja sowieckiego pomnika umożliwiała polemikę realnego socjalizmu z narodowym – wypadała naprzeciw pawilonu niemieckiego. Po powrocie z wystawy światowej rzeźbę ustawiono w Moskwie. W 2009 r. postument podwyższono do wysokości ponad 34 metrów. Do dziś zresztą rzeźba Muchiny jest marką wytwórni filmowej „Mosfilm” i rosyjskich linii lotniczych Aerofłot.

Proste, aczkolwiek pozłacane w ilustrowanych przedstawieniach, narzędzia nie awansowały do rangi sowieckich symboli w epoce Stalina. Znacznie wcześniej zaakceptował je osobiście Lenin. Wraz z czerwoną gwiazdą, ulokowane na tle kuli ziemskiej iluminowanej promieniami wschodzącego słońca i otoczonej kłosami zbóż, znalazły się w herbie Związku Sowieckiego. Komunistyczne państwo utworzone w 1922 r. miała odtąd stale reprezentować nowatorska symbolika. O jej rewolucyjnym pochodzeniu przypominała wstęga z godła oplatająca kłosy. Wypisano na niej hasło: Proletariusze wszystkich krajów łączcie się!

Sierp i młot to wynik przemyślanego wyboru Lenina, który nie zaakceptował przyjęcia do nowo tworzonej heraldyki np. pługa, bo mógł kojarzyć się z chłopską samodzielnością i zamożnością ani miecza, bo przeczył rzekomemu pacyfizmowi Sowietów. „Pokojowe” znaki sierpa i młota naszywane na czerwone płótno załopotały jednak w wielu konfliktach jako sztandary bojowe, w tym w wojnie polsko – bolszewickiej 1920 r., występując przeciw symbolowi białego orła. Podobnie rzecz się miała z czerwoną gwiazdą i ogólnie z czerwoną barwą. Przywiązanie komunistów do tego koloru związane było z użyciem czerwonego sztandaru przez jakobinów w czasie rewolucji francuskiej 1789 r., a następnie przez siły lewicowe w kolejnych rewolucjach: lutowej – w 1848 r. i podczas komuny paryskiej 1871 r.

Pod znakami triady: pięcioramienna gwiazda, sierp i młot, sowieccy dygnitarze, mimo kolejnych fal terroru wewnątrz „Kraju Rad”, ogłaszali światu wielkie sukcesy gospodarcze. Wierzyli, że realizacja kolejnych pięciolatek zbliża ich do nadejścia zapowiadanego raju – ustroju komunistycznego. Kto oglądał na wstędze ogólnosowieckiego herbu cytowany już wyżej slogan, zaczerpnięty z „Manifestu komunistycznego” a wypisany w językach urzędowych wszystkich republik związkowych, nie był w stanie uwierzyć, że budowany od podstaw system, po krótkim okresie tzw. korenizacji, nie – Rosjanom przyniósł ponowną rusyfikację. Nie sierp i młot, a smert’ i hołod – tak tłumaczono sobie na język ukraiński sowiecką symbolikę. Zachodni intelektualiści w latach 30. XX wieku bezkrytycznie nabierali się na lep kremlowskiej propagandy, Stalin zaś wiedział, jak chwiejne są demokracje w obliczu recesji.

Tymczasem nasilający się w ZSRS kult jednostki nie przeszkadzał bolszewikom. Lenin w ciągu życia nie był obiektem sakralizacji, ale stał się nim po śmieci. Ciało zabalsamowano, następnie zbudowano mauzoleum, pochowano go tam, a Moskwa stała się centrum nowego kultu. Stojąc na trybunie grobowca, przyjmując pochody i defilady, Stalin potwierdzał władczą moc uzyskiwaną dzięki doczesnym szczątkom Lenina. W okresie rozwijającego się już nieco później kultu własnej osoby Stalin aprobował przedstawianie go jako najlepszego z uczniów i wyjątkowego spadkobiercę wodza „Wielkiej Rewolucji Październikowej”. Mimo, że bolszewicy pierwotnie natrząsali się z aktów oddawania czci carowi, wkrótce wywodzący się z ich szeregów hegemon- towarzysz Dżugaszwili, przeistoczył się w nowego, tym razem „czerwonego cara”. Tylko on w sowieckim imperium uosabiał partię i państwo.
Apoteoza Stalina jako komunistycznego przywódcy sięgnęła szczytu po zakończeniu II wojny światowej. Na użytek swoich poddanych generalissimus nazwał ją Wielką Wojną Ojczyźnianą, a za jej początek uznał 22 czerwca 1941 r. Wódz armii Kraju Rad uposażył swoje wojsko w niezbywalny kerygmat. Była nią właściwość wyzwalania całych narodów.

Alians swastyki z sierpem i młotem

„(…) sfery interesów Niemiec i ZSRR będą rozgraniczone w przybliżeniu przez linię Narew-Wisła – San.”
– z tajnego protokołu paktu Ribbentrop – Mołotow ( 23 sierpnia 1939 r.)

Projekt zapisany w pakcie Ribbentrop – Mołotow zmaterializował się 17 września 1939 r. Tajna dyplomacja pogrzebała polską niepodległość i otworzyła drogę do powtórnego światowego kataklizmu. Koła rządzące krajów zachodniej Europy, w tym traktatowi polscy sojusznicy, wkrótce po wizycie ministra spraw zagranicznych III Rzeszy i sporządzeniu w Moskwie dokumentu z sekretnym protokołem, różnymi kanałami dowiedzieli się o zmowie dyktatorów. Stary kontynent zastygł jednak w oczekiwaniu na rozwój wydarzeń. Stalin był zadowolony – jego zamaszysty i ponadprzeciętnej wielkości podpis z tajnej mapy zaczynał się w okolicach Brześcia nad Bugiem a kończył w rumuńskich Karpatach.

Polacy podjęli walkę. Nosiciele Hakenkreuza i czerwonej gwiazdy poświęcili wrzesień 1939 r. na sekwencyjne zrywanie emblematów z białym orłem. W 1920 r. nad Wisłą uratowano Europę przed bolszewizmem i odsunięto zagrożenie ze wschodu. Fala „budionówek” powróciła po dwóch dekadach sprzęgnięta na dodatek z feldgrau’em armii Hitlera. Porozumienie sowiecko – niemieckie czyhało na Polskę przynajmniej od Rapallo (1922 r.).W dniu kapitulacji Warszawy – 28 września 1939 r., naziści i bolszewicy uściślili ustalenia z 23 sierpnia 1939 r. – podpisano traktat o granicach i przyjaźni pomiędzy III Rzeszą a ZSRS. Czy można przywołać bardziej dobitny fakt unaoczniający złowrogą równowartość swastyki z sierpem i młotem?
Kolaborację firmowaną tymi znakami umacniano spektakularnie i rzeczowo. Po miesiącu od wizyty Ribbentropa w Moskwie odbyła się wspólna: niemiecko – sowiecka, defilada zwycięstwa w Brześciu nad Bugiem. W krótkich odstępach czasu czterokrotnie zbierali się na konferencjach przedstawiciele Gestapo i NKWD. W taki sposób powstawały m. in. plany eksterminacji polskiej inteligencji i oficerów oraz działań pamiętanych z czasów rozbiorowych: germanizacji i rusyfikacji.

Olsztyn – wdzięczni mieszkańcy, 21 lutego 1954, godz. 11.10

„Sposób postępowania władz w przypadku decyzji o budowie pomnika był typowy dla tamtej epoki. By zachować pozory demokracji, starano się oficjalnie nie narzucać odgórnie żadnych poleceń.”
– Ryszard Tomkiewicz, Kulisy powstania w Olsztynie Pomnika Wdzięczności dla Armii Radzieckiej, Komunikaty Mazursko – Warmińskie nr 3 z 1998 r., s. 387.

W 1941 r. dotychczasowe, brunatno – czerwone przymierze legło w gruzach. Despoci zazwyczaj skaczą sobie do gardeł. Po czterech latach zmagań kremlowski autarcha zażyczył sobie włączenia do swego władztwa północnej części Prus Wschodnich wraz z Królewcem. Ziemie te zdobyła Armia Czerwona biorąca odwet za wiarołomstwo nazistowskiego sojusznika. Resztę łupu Stalin przekazał zwasalizowanej Polsce.

Zanim spopularyzowano nazwę: „Warmia i Mazury” tutejsze władze przeprowadziły akcję odniemczania i denazyfikacji: znikały ulice Hitlera, niszczono niemieckie pomniki, napisy, palono książki. Olsztyn – stolica nowego regionu, dołączył wkrótce do pokaźnego grona miast pragnących wyrazić wdzięczność za, jak to ujmowano, wyzwolenie.

Idea symbolicznego hołdu narodziła się już w 1948 r. Autorem monumentu miał być Stanisław Horno – Popławski. Jego projekt nie przypadł jednak do gustu ówczesnym decydentom. Problemów nastręczało też finansowanie. Do idei powrócił w 1949 r. nowy wojewoda olsztyński Mieczysław Moczar. Ów były współpracownik sowieckiego GRU, dowódca AL oraz, do momentu przybycia do Olsztyna, szef łódzkiego UB, starał się tą drogą uczynić zadość ideologicznym impulsom wypływającym z centralnych instancji partyjnych. Z jego inicjatywy zwrócono się więc do Xawerego Dunikowskiego, by sporządził nowy projekt pomnika. To również on był pomysłodawcą, by do budowy monumentu użyć granitowego materiału pochodzącego z wysadzonego w powietrze mauzoleum Paula von Hindenburga.

Prace przy budowie „Pomnika Wdzięczności dla Armii Radzieckiej” – jak brzmiała oficjalna nazwa założenia, rozpoczęto latem 1953 r. W związku ze wznoszeniem rzeźby do Olsztyna przyjeżdżał też Xawery Dunikowski, nadzorując i osobiście uczestnicząc w niektórych pracach. Po upływie około pół roku dokonano odsłonięcia. Uroczystości zaplanowano z rozmachem, kreując je na jedno z ważniejszych wydarzeń w dotychczasowej, „ludowej” historii Olsztyna. Od 1954 r. oczy mieszkańców miasta miały okazję, by – spośród dwóch postawionych wtedy pylonów, oglądać również ten z postacią krasnoarmiejca oraz relief z sierpem i młotem.

Olsztyn – Władysław Kałudziński i Wojciech Kozioł,

16 sierpnia 2016, godz. 6.00

„Nie zgadzamy się, żeby po 26 latach wolnej Polski symbole totalitaryzmu – sierp i młot – figurowały w centrum Olsztyna.”
– Wojciech Kozioł

III Rzeczpospolita konstytucyjnie zadbała (Art.13), by na terenie kraju nie mogły działać organizacje odwołujące się do totalitarnych metod działania, wymieniając przy tym nazizm, faszyzm i komunizm. Nieostry zapis w „polityczno – poprawnościowej” formule nie odnosił się bezpośrednio do symboliki, ale do „totalitarnych metod działania”. Stąd w praktyce nie przynosił zauważalnych skutków. Komunistyczni i faszystowscy guru nie mieli zaś w przypadku symboliki żadnych obiekcji. Wokół znaków – totemów koncentrowali swój kult.

W Olsztynie sowieckiemu żołnierzowi z pomnika, czyli mówiąc tutejszym narzeczem: z „Szubienic”, nie drgnęła nawet powieka w chwili, gdy w Polsce zmienił się ustrój. I nie dlatego, że sołdat to kamienna figura. Sierp i młot, jak wisiał mu nad głową, tak i wisi po dziś dzień. Na początku lat 90., chcąc przypudrować intencję, zmieniono nazwę monumentu. „Pomnik Wdzięczności dla Armii Radzieckiej” stał się „Pomnikiem Wyzwolenia Ziemi Warmińsko – Mazurskiej”. A więc pół tonu niżej z aprobatywnością – w kierunku obiektywizacji? Bez refleksji, na czym polegało to wyzwolenie?

Monument Dunikowskiego – niezamknięty łuk tryumfalny, jak go próbowano interpretować, istotnie tryumfował niewzruszonością w upływających kolejno latach przełomu tysiącleci. Pysznił się nad olsztynianami i niezauważalnie dla nich przyjął rolę advocatusa diaboli. „Szubienice”, niczym papier lakmusowy, wydobywały z mieszkańców miasta i ukazywały na powierzchni leniwie toczącego się życia politycznego ich rzeczywiste poglądy. Przy okazji dyskusji na temat pomnika konfrontowano swoje przekonania z zakresu historii sztuki – pomnik wpisano bowiem do rejestru zabytków, estetyki, urbanistyki, nawet dydaktyki.

Szef olsztyńskiego stowarzyszenia „Pro Patria” – Władysław Kałudziński, w dn. 24 sierpnia bieżącego roku wystosował pismo do Jarosława Szarka – prezesa IPN –u o takiej m. in. treści: (…) wraz z kol. Wojciechem Koziołem podjęliśmy akcję pomalowania na czerwono symboli sierpa i młota widocznych na pomniku. Obecnie spodziewamy się podjęcia postępowania prokuratorskiego w tej sprawie. Dlatego zwracam się do Pana Prezesa o wydanie opinii w tej sprawie, która pozwoli stwierdzić zasadność pozostawania tego obiektu w centrum Olsztyna.

Część historyków skłonna jest definiować system totalitarny niekoniecznie jako skończone byty ustrojowe, lecz raczej jako dziejący się proces. Zarówno faszyzm jak i komunizm z biegiem czasu przybierały różną formę, nasilały i luzowały charakterystyczne dla siebie cechy (np. terror, monopartyjność, etc.). Podobnie może być ze schyłkiem takich systemów. Jest to albo akt skondensowany, jednorazowy – III Rzesza upadła w wyniku przegranej wojny, albo ciąg zdarzeń rozciągnięty w czasie. Ten drugi przypadek dotyczy np. komunizmu w Polsce. Agonię systemu rozpoznać można również po zaniku jego symboli i zamieraniu społecznej aprobaty dla ich stosowania. Trwanie swastyki na pomniku w Olsztynie jest niewyobrażalne. Co innego sierp i młot. O bardzo powolnym zaniku komunistycznego kultu przesądzają na Warmii i Mazurach nie dawni jego purpuraci a raczej przygodni ministranci.