Game over! – zabrzmiałoby przed 550 laty, jeśli postawić angielszczyznę w roli języka traktatu toruńskiego. Gdyby nie akt z 19 października 1466 roku, dziś nie mówilibyśmy o „Warmii i Mazurach”. I wcale nie dlatego, że jest to onomastyczna plomba. Twórcy owego zlepka z czasów powojnia, rugując z map określenie „Prusy”, nie mieliby podstaw do pomysłu łączenia w nazewnictwie dawnego dominium biskupiego, podporządkowanego wtedy władcy z Krakowa, z fragmentem lennych Prus Zakonnych, gdyby nie Kazimierz Jagiellończyk i wygrana przezeń wojna z Krzyżakami.
„(…) człowiek przyzwyczaja się przecież do wszystkiego, jeśli tylko osiągnie właściwy stopień uległości.” – Carl Gustav Jung
Jaki sens ma dyskusja o symbolach? To, że jakieś ornamenty zyskały walor ideologicznego znaku, skazywać ma je na infamię? Przecież nie swastyka – pradawny symbol szczęścia i solarny atrybut – mordowała w obozach zagłady. Sierp i młot –zwyczajne i powszechne, co najmniej od neolitu, narzędzia – nie kierowały wywózkami na Syberię. A gwiazdy, bywa, że nawet czerwone, objawiały się na niebieskim firmamencie, nie siejąc strachu ni terroru. Ten czynili konkretni ludzie. Za ich sprawą człowieczy zasiewpoświęcony utopii obracał się w krwawe żniwo, na trwale opieczętowane obojętnymi do tej pory znakami.
Czy można opisać europejski wschód w sposób powszechnie zrozumiały? Jak to uczynić, by nie nudząc przedstawić zazębiające się procesy dziejowe zachodzące w skomplikowanej przestrzeni etnicznej i na ponadtysiącletnim dystansie? Czy nie warto dla takiego celu choć na chwilę odejść od zajeżdżonej i przaśnie znajomej kobyły historii na rzecz wierzchowca pełnej krwi angielskiej?
Między metaforą „Atlantydy Północy” a tęsknotą Schliemanna za Troją trwającą nad Skamandrem tkwią – zagubione w przestrzeni, ale znalezione w konkretnym czasie – staropruskie artefakty. Nie świecą one blaskiem złota ze skarbu Priama. Dowodzą jedynie, jak w przypadku homeryckiego Ilionu, że będąc czymś oczywistym dla współczesnych, stają się niewidzialne dla potomnych. Przez długie lata pełnią rolę mitu, a raz już odkryte i opisane i tak nadal ukrywają kolejne tajemnice. Wiedziony intuicją amator Schliemann odsłonił kilka warstw stolicy Troady, nie zdając sobie sprawy z większej liczby i znaczenia pozostałych. Kiedy więc zabytki pogrzebane w ziemi, po której codziennie stąpamy przemówią do nas pełnym głosem?
Pod koniec 2015 roku media zelektryzowała wypowiedź głównodowodzącego sił NATO w Europie – gen. Bena Hodgesa na temat fragmentu polskiego terytorium znajdującego się pomiędzy kaliningradzką eksklawą o Białorusią. Amerykański strateg uznał go za jeden z najbardziej zapalnych punktów w Europie. Odcinek liczący około 70 kilometrów nazwano „przesmykiem suwalskim”. Jest on równoległy do granicy polsko – litewskiej. Panowanie nad nim to kontrola lądowego połączenia krajów bałtyckich z resztą państw NATO i Unii Europejskiej. Tędy ma też przebiegać droga łącząca Warszawę z Tallinem (Via Baltica) – niezbędna dla spójności kontynentu, jak argumentuje się w Brukseli.
Do 1283 roku zakątkiem tym władała, pobratymcza wobec reszty plemion pruskich, wspólnota Jaćwingów. Czytaj więcej…
Jakaś sensacja? O Ukrainie? O tym, że spotkał się tam Wschód z Zachodem? Że to kraj naznaczony obecnością wielu religii i kultur? Że jego historia to dramat – wcale nie film, a przeszła, zamierzchła i ta całkiem bliska rzeczywistość obfitująca w nagłe zwroty akcji? Dla Ukraińca to nic odkrywczego: jakie położenie na mapie, takie dzieje. W Międzymorzu – niełatwe, przeplatające się i uzupełniające z tym, co dookoła, jak puzzle.
Nowość z ostatniej chwili nie dotyczy wcale Ukrainy. Podano ją jedynie w języku kozackich potomków. To jest relacja o Polsce, wprowadzona między okładki świeżo wydanej książki: Польща. Нарис історії (Polska. Zarys historii) . Czytaj więcej…
Dymitr mówi z rozmysłem. Nie żeby chciał do czegokolwiek przekonywać. Wspomina. Decydując się na obronę wyznawanych wartości, wyrobił w sobie przeświadczenie, że rodzinnego miasta już nigdy nie ujrzy. Idąc na wojnę, przygotowałem się do tego, że nie wrócę. Od dzieciństwa pasjonowała mnie wiedza na temat samurajów, ich filozofii życia. Dla samuraja przecież każdy nowy dzień jest dniem ostatnim, każde śniadanie traktuje jako ostatnie, nie myśli o tym, czy w ogóle będzie jutro się posilał. To nie jest ważne. Tam na wschodzie mieliśmy podobne myśli. Czytaj więcej…
Ukryć znaczenie i przekazać potomnym w mocno zawoalowanej formie pierwotny źródłosłów – określenie miejsca, takie igrzyska urządzać może tylko historia. W Braniewie lubią posługiwać się analogią Feniksa. Miasto zniszczone w 1945 roku w procencie podobnym do Hiroszimy odrodziło się w końcu z popiołów. Nie jest to nawet cień stolicy erygowanej tu biskupiej Warmii, ani hanzeatycki port, nikt nawet nie waży się wspomnieć teraz o Atenach Północy. Postawione do geograficznego kąta – dosłownie!, municypium o najbardziej bodaj chwalebnej w skali regionu przeszłości pokornie wypełnia los administracyjnej siedziby powiatu na krańcach Rzeczypospolitej.
Przedmurze, rubież – dawna literatura lubowała się w odniesieniach wzbudzających pograniczne skojarzenia. Czy współczesność może opatrywać kresowe miasto korzystną, a nie tylko abstrakcyjnie literacką atmosferą? Potencjalnie tego rodzaju aurę można spotkać w całym regionie, ale na północy województwa ma ona szansę wzmacniać się jeszcze trwałą obecnością przybyłych tu w dużej grupie Polaków z Wileńszczyzny i deportowanych w to samo miejsce Ukraińców. Spójrzmy na Bartoszyce.
Powyższy tytuł nie jest sugestią gry ze świata mediewistycznego fantasy. To nawet nie stuletnia retrospekcja. We wrześniu 1939 roku imperium Stalina wykorzystało alians z Adolfem Hitlerem, by przesunąć swoje granice na zachód. Po dwóch dekadach niepodległości kraj nad Wisłą uległ czwartemu rozbiorowi. Okres occupatio bellica pod znakiem swastyki trwał do 1945 roku. W tym samym roku Armia Czerwona, po raz wtóry w okresie II wojny światowej, zajęła terytorium Polski. Tym razem w całości. Ile czasu zatem trwała okupacja sygnowana sierpem i młotem?